Son

czwartek, 8 września 2016

Rozdział 1

Słyszałam dookoła siebie głosy, ale nie potrafiłam ich zidentyfikować. Dwóch mężczyzn, jeden zdecydowanie młodszy od drugiego i kobieta. Kontemplowali nad tym, co mi dolega, ale jakby nie mogli nic wymyślić. Oddychałam miarowo, czując jak moja klatka piersiowa powoli unosi się w górę i w dół.
- Może to skutek przedawkowania którejś z substancji psychoaktywnych? – głos młodszego mężczyzny był spokojny, jednak dało się wyczuć jego podekscytowanie. Zapewne mój przypadek był jednym z ciekawszych, z którym przyszło mu się zmagać w ostatnim czasie.
- Po badaniu toksykologicznym znaleźliśmy śladowe ilości etorfiny, ketaminy i halotanu. – ton głosu starszego był obojętny. Zupełnie nie wiedziałam o czym przed chwilą mówił, ale zrozumiałam, że znajduję się w szpitalu.
- Przecież etorfina jest używana w weterynarii do usypiania dużych zwierząt, a w połączeniu z resztą… To nie ma dla mnie żadnego sensu. – odpowiedział skonsternowany. Usłyszałam ciche westchnienie, a po tym kroki. Któryś z nich odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy nie odrywając dłoni od policzka.
- Podaliśmy jej antyseptyki i podłączyliśmy kroplówkę, nic więcej nie możemy w tej chwili dla niej zrobić.
- Czyli czekamy? – spytał młodszy podchodząc bliżej. Poczułam jego tanią wodę kolońską, która w połączeniu ze szpitalnym odorem tworzyła nad wyraz ohydną mieszankę.
- Czekamy. – odparł.
Nie czułam już dłużej jego dłoni na policzku. Kojące ciepło zniknęło, a mężczyźni wyszli z sali zostawiając mnie sam na sam z kobietą, która i tak chwilę po tym również się wymknęła. Miałam ochotę krzyczeć, zawołać ich by przyszli z powrotem i rozmawiali ze sobą tu,  przy mnie, bym mogła słyszeć coś innego od bicia własnego serca i dźwięku aparatury, do której byłam podłączona, ale nie potrafiłam. Nie mogłam zmusić się do poruszenia lekko palcem, otworzenia oczu, rozchyleniu warg, a co dopiero do krzyku. Chciałam płakać, jednak i to nie wchodziło w grę. Czułam się uwięziona we własnym ciele i nic nie mogłam na to poradzić. Leżałam tak przez długi czas, chociaż nie potrafiłam określić ile dokładnie godzin minęło. Pielęgniarka od czasu do czasu zaglądała do mnie i majstrowała coś przy kroplówce, ale mój stan się nie poprawiał. Nie miałam pojęcia jak długo to jeszcze potrwa i czy w ogóle będę w stanie się jeszcze kiedykolwiek wybudzić. Jedyne co mi pozostało to czekać na jakiś znak, cokolwiek, co upewniłoby mnie w tym, że mam jakieś szanse na przeżycie.
- Amelie. – głos był męski, lekko zachrypnięty, zapewne od nadmiaru papierosów, ale znajomy. W pierwszej chwili wydawał się być bardzo odległy, jakbym słyszała go zza ściany. Miałam wrażenie, że mój umysł zaczyna płatać mi figle podczas tego długotrwałego wypoczynku, a zmysły stają się coraz bardziej zawodne. Jeśli mój słuch przestanie działać prawidłowo, zostanę z niczym i będę jedynie kupą nieruchomego mięsa, które nie psuje się tylko dlatego, że jest podłączone do specjalistycznego sprzętu mającego na celu utrzymywać wszelkie funkcje życiowe i nie dopuścić do rozpoczęcia procesów gnilnych.
- Amelie! – tym razem głos był wyraźniejszy, jakby dochodził z prawej strony łóżka. Nic poza tym się nie zmieniło. Nadal leżałam nieruchomo czekając na coś więcej niż wywoływanie mojego imienia.
- Amelie, obudź się. – po raz kolejny ktoś przemówił, a raczej wyszeptał do mojego ucha. Musiałam się mocno skupić na tym, by dopasować głos do twarzy znanych mi osób, ale w tym stanie nie było to łatwe. Jeszcze przed chwilą byłam pogrążona we śnie, który miał na celu skrócić mój czas oczekiwania na prawdziwe wybudzenie, ale zamiast tego przyćmił on jedynie moje szare komórki. Czułam, że z minuty na minutę jestem coraz słabsza i nie dam rady tego powstrzymać.
- Gdybym mogła, to już dawno bym to zrobiła, baranie. – pomyślałam przewracając mentalnie oczami. Nagle aparatura przestała wydawać dźwięki, a wszystko to, do czego byłam podłączona zostało odczepione od mojego ciała. Nie czułam już w sobie żadnych igieł i nawet przez chwilę zastanawiałam się, czy nadal żyję. Zaraz po tym czułam jak ktoś odsłania moją klatkę piersiową i dotyka czymś zimnym w jednym punkcie, jakby naznaczając go.
- Możesz poczuć lekkie ukłucie.
Nastąpiła chwila ciszy, a potem jedyne co pamiętam to dźwięk nabieranego łapczywie do płuc powietrza. Otworzyłam szeroko oczy i rozejrzałam dookoła widząc tak dobrze znaną mi twarz. Mój oddech powoli się uspokajał, ale serce nadal biło jak oszalałe. Już nie leżałam, tylko siedziałam wyprostowana z nogami wyciągniętymi przed siebie, oszołomiona i obolała. Dopiero teraz poczułam tą suchość w gardle i zastanie mięśni, spowodowane długim unieruchomieniem, jednak świadomość, że żyję i znów mam władzę nad kończynami była silniejsza od fizycznych niedogodności.
- Muszę zapalić. – wychrypiałam czując jak adrenalina, której dawka zdołała mnie jakimś cudem wybudzić z tej dziwacznej śpiączki, szybko ulatnia się z mojego organizmu. Spojrzałam w dół na swój odkryty tors. Nie miałam zbyt wiele sił by poderwać się i zasłonić nagie piersi. Zamiast tego tępo wpatrywałam się w wystającą z mojego ciała końcówkę strzykawki. Uniosłam obie dłonie i złapałam ją wyciągając powoli igłę. Nie było to przyjemne uczucie i chciałam, by jak najszybciej minęło, ale zbyt szybki ruch mógłby nieść za sobą wiele niechcianych konsekwencji. W końcu udało mi się wyjąć całość ze swojego ciała, ale nadal nie mogłam odetchnąć z ulgą.
- Harry? – spytałam nie wiedząc czemu ten patrzy na mnie takim wzrokiem. Przecież obudziłam się tak, jak chciał, żyłam, więc wszyscy powinni być szczęśliwi, a jednak on nie był. Jego mięśnie były napięte jak u kota szykującego się do skoku.
- Musimy iść. Teraz. – odparł jedynie schylając się po torbę. Wyjął z niej ubrania i rzucił w moją stronę ponaglając gestem. Szybko odrzuciłam na bok igłę, która jeszcze przed chwilą z pomocą Harry’ego przebiła mój mostek i serce, tym samym ratując mi życie i zaczęłam się ubierać. Starałam się robić to jak najprędzej, ale moje ruchy zdawały się być niesamowicie powolne. W między czasie zastanawiałam się, czemu nikt nie przyszedł kiedy aparatura przestała działać. Rolety w oknach były zaciągnięte, drzwi do sali zamknięte, a w środku byliśmy tylko my.
- Ile mamy czasu? – Harry wziął mnie pod ramię pomagając mi utrzymać pion. Nadal miałam problem z równowagą, a moje mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa. Ignorowałam ból i starałam się nie utrudniać ewakuacji, ale to było prawie niemożliwe.
- Niewiele. – ta monosylabiczność była wymowna więc skinęłam na znak zrozumienia. Harry wychylił głowę za drzwi sprawdzając korytarz, a ja oparłam się o ścianę. Od łóżka do wyjścia miałam pięć kroków, które w moim przypadku były jak pięć kilometrów męczącego marszu. Nie mogłam się teraz poddać, nie po tym wszystkim.
- Czysto. – uniosłam kącik ust do góry. Cała ta sytuacja była jak żywcem wyjęta z jakiegoś filmu akcji. Zastrzyki adrenaliny prosto w serce, ucieczka, sprawdzanie terenu, brakowało jedynie szybkich samochodów, pościgu i strzelaniny.
Skierowaliśmy się do wind. Ryzykowny wybór, ale klatka schodowa nie wchodziła w rachubę. Nie doszłabym o własnych siłach na parking, a Harry był tylko człowiekiem o ograniczonym zasobie energii i siły. Na szczęście rozpoczął się obchód, przez co korytarze oddziału były puste, drzwi do sal pozamykane. Przemknęliśmy niezauważenie i niemal wskoczyliśmy do windy od razu zamykając jej drzwi, by nikt do nas nie dołączył.
Parking dla pacjentów i odwiedzających znajdował się w podziemiach, gdzie też zjechaliśmy. Minęliśmy pierwszy zakręt i od razu rozpoznałam czarnego SUV’a Harry’ego, który po chwili rozbłysnął podczas odblokowywania drzwi.
- Idź do tyłu, rozłożyłem siedzenia i wyjąłem koce z bagażnika, przed nami długa droga. – Harry otworzył tylne drzwi i czekał aż wejdę do środka. Spojrzałam na niego dostrzegając coś, czego nie potrafiłam do tej pory dostrzec w jego oczach. Nie zwlekając ani chwili dłużej weszłam do samochodu. Harry zatrzasnął za mną drzwi i sam wsiadł od strony kierowcy od razu uruchamiając silnik. Próbowałam walczyć z sennością bojąc się, że gdy usnę, znów nie będę mogła się wybudzić, ale to było silniejsze ode mnie. Byłam zbyt słaba, a ucieczka wycisnęła ze mnie resztki pozostałej energii. Przykryłam się kocem i ułożyłam w miarę wygodnie obserwując przez chwilę Harry’ego. Wyjechaliśmy ze szpitalnego parkingu i momentalnie jego mięśnie się rozluźniły, co wywołało na mojej twarzy uśmiech.

- Dziękuję. – zdołałam wyszeptać i po raz kolejny zamknęłam oczy usypiając.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz