Słyszałam dookoła siebie głosy, ale nie potrafiłam
ich zidentyfikować. Dwóch mężczyzn, jeden zdecydowanie młodszy od drugiego i
kobieta. Kontemplowali nad tym, co mi dolega, ale jakby nie mogli nic wymyślić.
Oddychałam miarowo, czując jak moja klatka piersiowa powoli unosi się w górę i
w dół.
- Może to skutek przedawkowania którejś z substancji
psychoaktywnych? – głos młodszego mężczyzny był spokojny, jednak dało się
wyczuć jego podekscytowanie. Zapewne mój przypadek był jednym z ciekawszych, z
którym przyszło mu się zmagać w ostatnim czasie.
- Po badaniu toksykologicznym znaleźliśmy śladowe
ilości etorfiny, ketaminy i halotanu. – ton głosu starszego był obojętny.
Zupełnie nie wiedziałam o czym przed chwilą mówił, ale zrozumiałam, że znajduję
się w szpitalu.
- Przecież etorfina jest używana w weterynarii do
usypiania dużych zwierząt, a w połączeniu z resztą… To nie ma dla mnie żadnego
sensu. – odpowiedział skonsternowany. Usłyszałam ciche westchnienie, a po tym
kroki. Któryś z nich odgarnął kosmyk włosów z mojej twarzy nie odrywając dłoni
od policzka.
- Podaliśmy jej antyseptyki i podłączyliśmy
kroplówkę, nic więcej nie możemy w tej chwili dla niej zrobić.
- Czyli czekamy? – spytał młodszy podchodząc bliżej.
Poczułam jego tanią wodę kolońską, która w połączeniu ze szpitalnym odorem tworzyła
nad wyraz ohydną mieszankę.
- Czekamy. – odparł.
Nie czułam już dłużej jego dłoni na policzku. Kojące
ciepło zniknęło, a mężczyźni wyszli z sali zostawiając mnie sam na sam z
kobietą, która i tak chwilę po tym również się wymknęła. Miałam ochotę
krzyczeć, zawołać ich by przyszli z powrotem i rozmawiali ze sobą tu, przy mnie, bym mogła słyszeć coś innego od
bicia własnego serca i dźwięku aparatury, do której byłam podłączona, ale nie potrafiłam.
Nie mogłam zmusić się do poruszenia lekko palcem, otworzenia oczu, rozchyleniu
warg, a co dopiero do krzyku. Chciałam płakać, jednak i to nie wchodziło w grę.
Czułam się uwięziona we własnym ciele i nic nie mogłam na to poradzić. Leżałam
tak przez długi czas, chociaż nie potrafiłam określić ile dokładnie godzin
minęło. Pielęgniarka od czasu do czasu zaglądała do mnie i majstrowała coś przy
kroplówce, ale mój stan się nie poprawiał. Nie miałam pojęcia jak długo to
jeszcze potrwa i czy w ogóle będę w stanie się jeszcze kiedykolwiek wybudzić.
Jedyne co mi pozostało to czekać na jakiś znak, cokolwiek, co upewniłoby mnie w
tym, że mam jakieś szanse na przeżycie.
- Amelie. – głos był męski, lekko zachrypnięty,
zapewne od nadmiaru papierosów, ale znajomy. W pierwszej chwili wydawał się być
bardzo odległy, jakbym słyszała go zza ściany. Miałam wrażenie, że mój umysł
zaczyna płatać mi figle podczas tego długotrwałego wypoczynku, a zmysły stają
się coraz bardziej zawodne. Jeśli mój słuch przestanie działać prawidłowo,
zostanę z niczym i będę jedynie kupą nieruchomego mięsa, które nie psuje się
tylko dlatego, że jest podłączone do specjalistycznego sprzętu mającego na celu
utrzymywać wszelkie funkcje życiowe i nie dopuścić do rozpoczęcia procesów
gnilnych.
- Amelie! – tym razem głos był wyraźniejszy, jakby
dochodził z prawej strony łóżka. Nic poza tym się nie zmieniło. Nadal leżałam
nieruchomo czekając na coś więcej niż wywoływanie mojego imienia.
- Amelie, obudź się. – po raz kolejny ktoś przemówił,
a raczej wyszeptał do mojego ucha. Musiałam się mocno skupić na tym, by
dopasować głos do twarzy znanych mi osób, ale w tym stanie nie było to łatwe.
Jeszcze przed chwilą byłam pogrążona we śnie, który miał na celu skrócić mój
czas oczekiwania na prawdziwe wybudzenie, ale zamiast tego przyćmił on jedynie
moje szare komórki. Czułam, że z minuty na minutę jestem coraz słabsza i nie
dam rady tego powstrzymać.
- Gdybym mogła, to już dawno bym to zrobiła,
baranie. – pomyślałam przewracając mentalnie oczami. Nagle aparatura przestała
wydawać dźwięki, a wszystko to, do czego byłam podłączona zostało odczepione od
mojego ciała. Nie czułam już w sobie żadnych igieł i nawet przez chwilę
zastanawiałam się, czy nadal żyję. Zaraz po tym czułam jak ktoś odsłania moją
klatkę piersiową i dotyka czymś zimnym w jednym punkcie, jakby naznaczając go.
- Możesz poczuć lekkie ukłucie.
Nastąpiła chwila ciszy, a potem jedyne co pamiętam
to dźwięk nabieranego łapczywie do płuc powietrza. Otworzyłam szeroko oczy i
rozejrzałam dookoła widząc tak dobrze znaną mi twarz. Mój oddech powoli się
uspokajał, ale serce nadal biło jak oszalałe. Już nie leżałam, tylko siedziałam
wyprostowana z nogami wyciągniętymi przed siebie, oszołomiona i obolała.
Dopiero teraz poczułam tą suchość w gardle i zastanie mięśni, spowodowane
długim unieruchomieniem, jednak świadomość, że żyję i znów mam władzę nad
kończynami była silniejsza od fizycznych niedogodności.
- Muszę zapalić. – wychrypiałam czując jak
adrenalina, której dawka zdołała mnie jakimś cudem wybudzić z tej dziwacznej
śpiączki, szybko ulatnia się z mojego organizmu. Spojrzałam w dół na swój
odkryty tors. Nie miałam zbyt wiele sił by poderwać się i zasłonić nagie
piersi. Zamiast tego tępo wpatrywałam się w wystającą z mojego ciała końcówkę
strzykawki. Uniosłam obie dłonie i złapałam ją wyciągając powoli igłę. Nie było
to przyjemne uczucie i chciałam, by jak najszybciej minęło, ale zbyt szybki
ruch mógłby nieść za sobą wiele niechcianych konsekwencji. W końcu udało mi się
wyjąć całość ze swojego ciała, ale nadal nie mogłam odetchnąć z ulgą.
- Harry? – spytałam nie wiedząc czemu ten patrzy na
mnie takim wzrokiem. Przecież obudziłam się tak, jak chciał, żyłam, więc
wszyscy powinni być szczęśliwi, a jednak on nie był. Jego mięśnie były napięte
jak u kota szykującego się do skoku.
- Musimy iść. Teraz. – odparł jedynie schylając się
po torbę. Wyjął z niej ubrania i rzucił w moją stronę ponaglając gestem. Szybko
odrzuciłam na bok igłę, która jeszcze przed chwilą z pomocą Harry’ego przebiła
mój mostek i serce, tym samym ratując mi życie i zaczęłam się ubierać. Starałam
się robić to jak najprędzej, ale moje ruchy zdawały się być niesamowicie
powolne. W między czasie zastanawiałam się, czemu nikt nie przyszedł kiedy
aparatura przestała działać. Rolety w oknach były zaciągnięte, drzwi do sali
zamknięte, a w środku byliśmy tylko my.
- Ile mamy czasu? – Harry wziął mnie pod ramię
pomagając mi utrzymać pion. Nadal miałam problem z równowagą, a moje mięśnie
odmawiały mi posłuszeństwa. Ignorowałam ból i starałam się nie utrudniać
ewakuacji, ale to było prawie niemożliwe.
- Niewiele. – ta monosylabiczność była wymowna więc
skinęłam na znak zrozumienia. Harry wychylił głowę za drzwi sprawdzając
korytarz, a ja oparłam się o ścianę. Od łóżka do wyjścia miałam pięć kroków,
które w moim przypadku były jak pięć kilometrów męczącego marszu. Nie mogłam
się teraz poddać, nie po tym wszystkim.
- Czysto. – uniosłam kącik ust do góry. Cała ta
sytuacja była jak żywcem wyjęta z jakiegoś filmu akcji. Zastrzyki adrenaliny
prosto w serce, ucieczka, sprawdzanie terenu, brakowało jedynie szybkich
samochodów, pościgu i strzelaniny.
Skierowaliśmy się do wind. Ryzykowny wybór, ale
klatka schodowa nie wchodziła w rachubę. Nie doszłabym o własnych siłach na
parking, a Harry był tylko człowiekiem o ograniczonym zasobie energii i siły.
Na szczęście rozpoczął się obchód, przez co korytarze oddziału były puste,
drzwi do sal pozamykane. Przemknęliśmy niezauważenie i niemal wskoczyliśmy do
windy od razu zamykając jej drzwi, by nikt do nas nie dołączył.
Parking dla pacjentów i odwiedzających znajdował się
w podziemiach, gdzie też zjechaliśmy. Minęliśmy pierwszy zakręt i od razu
rozpoznałam czarnego SUV’a Harry’ego, który po chwili rozbłysnął podczas
odblokowywania drzwi.
- Idź do tyłu, rozłożyłem siedzenia i wyjąłem koce z
bagażnika, przed nami długa droga. – Harry otworzył tylne drzwi i czekał aż
wejdę do środka. Spojrzałam na niego dostrzegając coś, czego nie potrafiłam do
tej pory dostrzec w jego oczach. Nie zwlekając ani chwili dłużej weszłam do
samochodu. Harry zatrzasnął za mną drzwi i sam wsiadł od strony kierowcy od
razu uruchamiając silnik. Próbowałam walczyć z sennością bojąc się, że gdy
usnę, znów nie będę mogła się wybudzić, ale to było silniejsze ode mnie. Byłam
zbyt słaba, a ucieczka wycisnęła ze mnie resztki pozostałej energii. Przykryłam
się kocem i ułożyłam w miarę wygodnie obserwując przez chwilę Harry’ego.
Wyjechaliśmy ze szpitalnego parkingu i momentalnie jego mięśnie się rozluźniły,
co wywołało na mojej twarzy uśmiech.
- Dziękuję. – zdołałam wyszeptać i po raz kolejny
zamknęłam oczy usypiając.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz